Wykrój na ten szlafrok wzięłam z Burdy dla dzieci (nie mam okładki, więc nie wiem, który to numer), model 610A na wzrost 122. Uszyłam go bez podszewki i nie z weluru, a z niezbyt grubej tkaniny frotte z ledwie widocznym motywem księżniczek. Kieszeni nie wszywałam, tylko przyszyłam na przodzie.
Już na początku zrobiło się
ciekawie, bo powinnam była mieć materiał o wymiarach 150/185 a ja
miałam kawałek 122/160, którego w dodatku nie mogłam dowolnie
układać, bo wzorki powinny iść w pionie. Wycięłam z pergaminu
wszystkie części i, jak widać, w takim układzie nie mieścił mi
się rękaw.
Z paskiem mniejszy problem, bo zawsze mogłam go
zesztukować albo nawet z niego zrezygnować i wziąć po prostu
pasek ze starego szlafroka. Zdecydowałam, że skrócę szlafrok o
15 cm, nie musi być do kostek.
Wycięłam i obrębiłam wszystkie
części. Wkurzało mnie to strasznie, bo po całym pokoju latały
frottowe kłaczki, osiadając na czym się tylko dało. Maszynę mam
do gruntownego czyszczenia.
Zaczęłam od końca – zszyłam
pasek, obrębiłam i podszyłam kieszenie (15x15 cm). Zszyłam
ramiona i środkowy szew kaptura, po czym rozprasowałam szew w
kapturze – nie dotarłam żelazkiem do samego czubka.
Kiedy przeczytałam w przepisie zdanie
„Kaptur przyszyć na
tyle do podkroju szyi”, włączyła mi
się blokada, jakoś nie mogłam tego teoretycznie ogarnąć, ale
praktycznie musiałam po prostu zszyć otwór z tyłu, między
przodem a tyłem.
Zszyłam szlufki.
Najbardziej nie lubię przewracania takich cienkich pasków na prawą
stronę, poradziłam sobie grubym szydełkiem. Przyfastrygowałam
szlufki do szwów bocznych (jeszcze nieistniejących) w oznaczonych
miejscach.
Zabrałam się za
rękawy, musiałam się wspomóc wyciętymi papierowymi wykrojami, bo
o późnej porze wyobraźnia przestrzenna mocno szwankowała. Zszyłam
dolne szwy rękawów i, nie zatrzymując się, szwy boczne szlafroka.
Wyrównałam długość
dołu, bo przód był dłuższy niż tył, chyba tak wycięłam.
Zawinęłam i podszyłam brzeg na szerokość stopki. Także na
szerokość stopki podszyłam inne brzegi, od samego dołu przez
kaptur. Nie miałam żadnej podszewki, więc musiałam to jakoś
inaczej wykończyć.
Na samym końcu
podszyłam wejścia do rękawów i naszyłam kieszenie. Strasznie mi
się zrywała górna nitka, czy to przez to, że maszyna była cała
zasyfiona i pełna kłaczków?
Na deser musiałam
przewrócić na prawą stronę pasek, zajęło mi to więcej czasu
niż szycie całego szlafroka. Przepychałam materiał drutem i
szydełkiem, na szczęście go nie podarłam i szwy wytrzymały, ale
miałam dość. Dlatego do tej pory większość szlufek przeszywałam
bezczelnie na prawej stronie, nie cierpię tego przewracania.
Jeden rękaw wyszedł mi trochę dłuższy od drugiego, ale i tak będę podszywać obydwa, bo trochę dyndają.
Komentarze
Prześlij komentarz